10.09.2012

Rozdział 2


Kolejne dni niczym nie różniły się od poprzednich. Chodzili do szkoły, gdzie cieszyły ich tylko przerwy spędzane we własnym towarzystwie. A po szkole wracali do domów. Taylor coraz więcej czasu spędzała u bliźniaków. Unikała tym samym kłótni rodziców, które z dnia na dzień nabierały tempa. Stało się nieuniknione. Pewnego dnia wracając ze szkoły ujrzała ojca, który z kilkoma torbami w dłoniach wychodził z domu.

Ich domu, który miał być przecież azylem a stał się piekłem na ziemi.
Podbiegła do niego i mocno wtuliła się w jego ramiona, które czekały otwarte tylko dla niej. Kilka łez niepostrzeżenie potoczyło się po jej zarumienionych policzkach.
- Nie chcę, żebyś odchodził – wyszeptała spoglądając smutno na ojca. Ten tylko pokręcił głową spuszczając wzrok.
- To niestety nie zależy ode mnie, mój mały aniołku. Tak będzie najlepiej. A teraz zmykaj do domu. Mama ma ci coś ważnego do powiedzenia.

Po tych słowach zebrał swoje rzeczy i ruszył w dół ulicy. Dziewczynka jeszcze chwilę stała spoglądając za nim, a gdy zniknął jej z oczy weszła przez furtkę na podwórko i udała się w stronę drzwi wejściowych.

Jak to możliwe, że jeszcze wczoraj posiadała oboje rodziców i nadzieję na lepsze jutro a teraz czuła, jakby straciła wszystko?
Rzucając plecak w przedpokoju obok przemoczonych butów poczłapała w stronę salonu, w którym siedziała jej matka. W dłoni trzymała kubek z kawą i w pierwszej chwili zdawała się nie zauważyć, że ktoś jeszcze pojawił się w pomieszczeniu.
- Chciałaś ze mną porozmawiać? - zapytała blondynka zajmując miejsce na wprost matki. Czekała w ciszy napinając wszystkie swoje mięśnie. Tak bardzo bała się tego, co za chwilę miała usłyszeć. W wielu kłótniach jej matka mówiła, że się wyprowadzą gdzieś daleko, by zapomnieć o tym koszmarze, który zafundował im jej ojciec. Taylor wcale nie uważała, by to była jego wina. Oboje do tego doprowadzili. I nikt nie zapytał jej o zdanie. Wbrew jej woli zniszczyli nie tylko swoje małżeństwo, rodzinę, ale przede wszystkim jej życie.

Czy już nie pamiętacie jak to kiedyś było
Czy spaliliście nasze zdjęcia
Złamałem deski przed oknami
Zaryglowałem moje drzwi
Wy nie widzicie, że ja już dłużej nie mogę
Wasz świat nie jest moim światem
On mnie wykończył
- Tak, musimy porozmawiać – powiedziała po chwili ciszy Jane spoglądając smutnym wzrokiem na córkę. Wiedziała, że ta znienawidzi ją za to, co zaraz usłyszy, ale nie miały innego wyjścia. Musiała to zrobić.
Wbrew swojej woli

- Jak to się wyprowadzamy? Gdzie? - zapytała roztrzęsionym głosem dziewczynka. Z całych sił starała się opanować łzy, które uparcie cisnęły się jej do oczu.
- Do mojej siostry do Polski.
- Ale przecież to tak daleko. Jak ty to sobie wyobrażasz? Tu mam przyjaciół, których nie chcę zostawiać. I tatę. Dlaczego mi to wszystko odbierasz?!
Jednak nie czekała na odpowiedź. Wybiegła z salonu. Założyła szybko swoje buty i nie sięgając nawet po kurtkę wybiegła z domu. Kierowała się tylko dwa numery dalej do jedynego miejsca, w którym czuła się bezpiecznie.
Do jej prywatnego raju.
Zapukała i przestępując z nogi na nogę czekała, aż ktoś jej otworzy. Po chwili ujrzała czarną czuprynę należącą do jej przyjaciela. Nie potrafiąc już dłużej nad sobą panować rozpłakała się wtulając się ufnie w jego raniona. Szlochała, gdy prowadził ją do salonu. Szlochała, gdy siadali na kanapie. Szlochała, gdy po drugiej stronie poczuła ciepłe ramiona drugiego przyjaciela. Musiała wyrzucić z siebie cały ból, który gromadził się od tak dawna. Musiała, bo inaczej nie będzie w stanie powiedzieć im o tym, co przed chwilą się dowiedziała.
Jej świat runął a ona dusiła się pyłem, który wciąż unosił się w powietrzu. Nie miała już siły. Nie było o co walczyć. Ze opuszczonymi ramionami spoglądała na to, co kiedyś dawało jej szczęście. Teraz to była tylko sterta gruzu.
- Nie możesz się wyprowadzić – powiedział cicho Bill przytulając ją do siebie mocniej. Nie umiał sobie wyobrazić, że mogłoby jej zabraknąć. Już wystarczająco złe było to, że w szkole rozdzielili go z Tomem. Miał teraz stracić i ją?
- Muszę. Moja mama nie zmieni zdania. Od dawna to planowała – wyszeptała cicho dziewczyna ocierając rękawem swojej za dużej bluzy łzy. Dostała ją kiedyś w prezencie od Toma i przez ostatnie tygodnie nie rozstawała się z nią. Wracając do domu, który zamienił się w pole walki tylko ta jedna rzecz dawała jej poczucie bezpieczeństwa.
- Dlaczego nic nam nie mówiłaś? - zapytał Tom patrząc na nią smutnym wzrokiem.
- Nie chciałam was martwić. Poza tym wciąż miałam nadzieję.

Tą noc spędziła u bliźniaków. Mama jej nie szukała. Zdawała sobie sprawę, jak wielką krzywdę wyrządza córce i pozwoliła jej nacieszyć się przyjaciółmi. Po nowym roku miały zacząć pakować walizki i jeszcze przed feriami zimowymi przenieść się do Polski.
Dwa miesiące, by nałapać wspólnych wspomnień, które wypełnią pustkę, gdy nadejdzie czas rozłąki.
Taylor z uśmiechem przyglądała się przyjaciołom, którzy specjalnie dla niej ułożyli piosenkę. Głupia dziecięca rymowanka, która sprawiła, że łzy zaszkliły się w jej błękitnych oczach. Wierzyła, gdy mówili, że zawładną światem. Życzyła im tego z całego serca. Miała nadzieję, że będzie wtedy przy nich. Niestety wszystko wskazywało na to, że będą musieli poradzić sobie bez niej. Ale ona nie zapomni. Wszystko jedno, gdzie akurat będzie. Dla niej już byli gwiazdami.
Jej własnym niebem, które na zawsze pozostanie w jej sercu.
Święta. Czas, który powinien się wszystkim kojarzyć z ciepłem, rodzinną atmosferą i poczuciem bezpieczeństwa. Taylor wiedziała, że bez względu na to, co postanowi jej matka, ona tegoroczne święta spędzi dwa numery dalej. Z przyjaciółmi. Być może to były ich ostatnie wspólne święta. I chciała, by były najpiękniejszymi ze wszystkich.

Od rana niespokojnie krzątała się po pokoju przygotowując się do wyjścia. Obiecała pomóc przyjaciołom ubrać choinkę. Chciała też wspomóc Simone w kuchni. Była im wdzięczna za to, że pozwolili jej tam być tego dnia. Gdy wreszcie była gotowa zbiegła po schodach i nawet nie zerkając w stronę salonu ubrała buty, kurtkę i wyszła na dwór. Mróz tego dnia był wielki. W nocy śniegu napadało tyle, że teraz z trudem mogła pokonać drogę od drzwi do furtki. A mimo to uśmiechała się szeroko i nuciła pod nosem kolędy. To będą jej najpiękniejsze święta.
Nie zdążyła nawet zapukać do drzwi, bo zanim do nich dotarła już stały otworem.
- Poczekaj chwilę – powiedział do niej Bill zakładając czapkę. - Tom pośpiesz się! - krzyknął przymykając za sobą drzwi, by zimno nie dostało się do domu. Już po chwili oboje stali przed nią w pełni ubrani i zaopatrzeni w chytre uśmieszki. Dziewczyna zaśmiała się tylko i zaczęła uciekać. Doskonale wiedziała, co za chwilę będzie miało miejsce. Wielka bitwa na śnieżki. Zawsze była tą przegraną stroną, bo działała solo, ale nie przeszkadzało jej to.

- Dobra poddaję się – zawołała padając wyczerpana na śnieg. Po chwili poczuła, że bliźniacy zajęli miejsca po obu jej stronach. Zawsze tak robili.
Niczym wierni stróże. Po jednym z każdej strony, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo bez względu na to, gdzie się znajdowali.
- Znowu wygraliśmy – powiedział Bill uśmiechając się z tryumfem. Dziewczyna tylko pokręciła głową i uniosła się na łokciach spoglądając na nich.
- Dziękuję – szepnęła uśmiechając się delikatnie. Nie pytali za co im dziękowała. Nie musieli.
Chwilę później siedzieli w jasnej kuchni pijąc kakao i opowiadając Simone o stoczonej niedawno bitwie. Kobieta śmiała się słuchając ich opowieści. Serce jej się krajało na myśl, że już niedługo wszystko się zmieni. Nie potrafiła zrozumieć postępowania Jane. Choć znały się od lat nigdy nie miały zbyt dobrego kontaktu. Jane chyba miała jej za złe, że Taylor tyle czasu spędzała w jej domu. Ale co mogła na to poradzić? Miała zabronić im spotykać się, choć byli razem tak szczęśliwi? Jak mogłaby zrobić im coś takiego?
- Jak skończycie pić to ubierzcie choinkę, która od rana czeka na was w salonie – powiedziała z uśmiechem Simone. Jak na komendę wszystkie trzy kubki wylądowały w zlewie a po dzieciach nie było śladu. Mimo zamkniętych drzwi docierały do niej radosne śmiechy i kolędy, które wspólnie śpiewali.
Dzieckiem jest się tylko raz i powinno się wykorzystać ten czas najlepiej, jak się da. Śmiać się, płakać, potykać, wstawać. I dzielić wszystkim z przyjaciółmi. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie nam dorosnąć.

1 komentarz:

  1. Bardzo fajne opowiadanie :D Brakuje tu takich, więc cieszę się, że stworzyłaś taką historię. Na pewno będę tu zaglądać, bo jestem bardzo ciekawa, jak to się dalej rozwinie xd Jeśli powiadamiasz na gg to będę wdzięczna, 525568. Pozdrawiam ;* Ka.
    zakochana-fanka.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń